26 Czerwca Misje
List do Padrinos z Domu Nadziei

Ksiądz Piotr Chmielecki SCJ pisze do Rodziców Adopcyjnych z wolontariatu misyjnego w Domu Nadziei w Santa Cruz w Boliwii.


Santa Cruz, 5 czerwca 2025 roku

Kochani Padrinos,

pierwszym moim dniem pobytu w Domu Nadziei w Santa Cruz w Boliwii była sobota. A pierwsze spotkanie z dziećmi nastąpiło w pracowni krawieckiej. Siostra Bonawentura zachęciła mnie do odwiedzenia dziewczynek, które zajmowały się szyciem ozdób choinkowych, które Padrinos otrzymają na Boże Narodzenie 2025. W wielkim skupieniu kilka dziewczynek, mających około 10-12 lat, zajmowało się zszywaniem poszczególnych elementów tworzących filcową bombkę. „To dzieci same to szyją?” – zapytałem. „Oczywiście! A kto ma się tym zajmować?” – odpowiedziała nieco zaskoczona moim pytaniem siostra dyrektor. „Myślałem, że dzieci tylko pomagają w jakiś drobnych pracach przy prezentach dla Rodziców Adopcyjnych, a większość roboty wykonują wychowawcy czy siostry” - próbowałem się tłumaczyć. „Nie, większość pracy właśnie dzieci wykonują, a do tego bardzo je uwrażliwiam, że każdą ozdobę mają wykonywać maksymalnie starannie. My musimy ich wyprodukować kilkaset, ale zostaną one przecież rozesłane przez wasze biuro misyjne pojedynczo. Więc bardzo musimy dbać o jakość wykonania każdej ozdoby, żeby ona podobała się odbiorcy, żeby została zawieszona na choinkę” – zakończyła nasze rozmowy „o bombkach” siostra Bona.


W domu dziecka Hogar de la Esperanza mieszka obecnie 55 dzieci, od 1,5-rocznej Isabel po cztery nastolatki, które w zeszłym roku rozpoczęły studia. Można śmiało powiedzieć, że życie domu dziecka toczy się spokojnie - tzn. jest bardzo dobrze zorganizowane. Osoby, które przeczytały - w mojej opinie pasjonującą - książkę siostry Bonawentury Barcik pt. „Nadzieja to nie tylko miejsce” pewnie pamiętają, z jak dramatycznymi okolicznościami funkcjonowania Domu Nadziei spotkały się Siostry Serafitki, kiedy 11 lat temu przyleciały z Polski do Boliwii. Aktualna sytuacja wychowawcza, stan infrastruktury czy poziom pracy specjalistycznej z dziećmi określiłbym wręcz jako bliski ideału.

Praktycznie codziennie towarzyszę siostrze Bonawenturze w różnych „sprawunkach na mieście”: robimy zakupy na targowisku, jeździmy do banku wypłacić pieniądze i dokonać opłat czy odbieramy dary z banku żywności. Na ulicach rzucają się w oczy bardzo długie kolejki do stacji benzynowych. Po paliwo trzeba stać kilka godzin, a olej napędowy nawet kilka dni... W czasie, kiedy na rynkach światowych ropa naftowa tanieje m.in. dlatego, że jej podaż jest wysoka, takie widoki mogą zaskakiwać! Najprawdopodobniej Boliwia nie ma rezerw walutowych na zakup paliw za granicą. Tak wnioskuję z sytuacji, która dotknęła Hogar de la Esperanza w kontekście przekazywanej pomocy z Polski. Przez kilka lat bezproblemowo przesyłaliśmy pomoc naszych Padrinos na dolarowe konto ochronki. Siostra Dyrektor również bez komplikacji mogła dewizy pobierać z banku i wymieniać je w najkorzystniejszy sposób. Jednak od kilku już miesięcy nie ma możliwości pobierania dolarów z banku. Pieniądze można wypłacić czy wytransferować jedynie w miejscowej walucie - boliwianach. Problemem jest jednak kurs wymiany dolara na boliwiana, który bank ustala „z kosmosu”. W praktyce oscyluje jedynie w okolicach 50% wartości, którą można uzyskać na ulicy przy wymianie papierowych dolarów amerykańskich.

Inny obrazek z codziennego życia w Boliwii: w przeciągu kilku miesięcy dramatycznie podrożał podstawowy produkt spożywczy, jakim jest tu ryż. Jeszcze pod koniec 2024 roku 50-kilkogramowy worek ryżu kosztował 190 boliwianów (ok. 100 zł), a dziś najtańszy ryż tej wagi kosztuje już 430 boliwianów (czyli ok. 220 zł). Co się w tym kraju i gospodarce dzieje? Prezydent twierdzi, że to „wina opozycji, która wszystko blokuje”. Natomiast od jednego z wujków, który odwiedzał swoich krewnych w domu dziecka usłyszałem, że „za poprzedniego prezydenta kraj stał na eksporcie kokainy, a obecny rząd próbuje z tym walczyć i dlatego jest jak jest”. Obydwie opinie nie wydają się mi bardzo prawdopodobne, ale fakt jest taki, że sytuacja gospodarcza Boliwii jest po prostu zła.

Zakończmy dobrą wiadomością. Wspomniałem wyżej o najmłodszej Isabel. U tej kruszynki wychowawcy podejrzewają niepełnosprawność: jest bardzo mało aktywna, jakby ospała, a do tego nie chodzi. Pewnego dnia, w czasie spaceru najmłodszych dzieci po placu zabaw, Siostra Bonawentura zachęcała naszą maleńką, aby opuściła bezpieczny uchwyt wychowawczyni i przeszła kilka metrów do niej. I Isabel ruszyła chwiejnymi kroczkami, sama przeszła kilka metrów. Radość była ogromna! To był dla opiekunów pewnie ten rodzaj radości, który pomaga zapominać o tym wszystkim, co trudne w wychowaniu dzieci w domu dziecka i dający energię do tego, aby dawać z siebie jeszcze więcej miłości dla tych brzdąców, które pozbawione są opieki i miłości rodzicielskiej.

Z serdecznymi pozdrowieniami z Boliwii
ks. Piotr Chmielecki SCJ