Ksiądz Piotr Chmielecki SCJ pisze list do Rodziców Adopcyjnych z Domu dla Dziewcząt Św. Franciszka w Cochabambie w Boliwii.
Cochabamba, 16.06.2025 roku
Drodzy Padrinos,
w tym liście, który piszę z Cochabamby, z domu dziecka Hogar de Niñas San Francisco, chcę Wam opowiedzieć o moich pierwszych wrażeniach tego miejsca, które do tej pory znałem tylko z opowieści i listów.
Absolutnie zaszokował mnie widok malutkich pokoików dzieci. Każdy z nich ma tylko około 9 metrów kwadratowych, a na tej powierzchni mieszkają cztery (!) dziewczyny. Panie śpią na łóżkach piętrowych. Na dole te młodsze, a na górze studentki bądź uczennice szkoły średniej. Wszystkie swoje ubrania i obuwie muszą zmieścić w jednej szafie wnękowej. Łazienki i toalety są na korytarzu. Praktycznie cała organizacja Hogar de Niñas San Francisco opiera się na dużym wkładzie pracy 20 studentek – wychowanek – które poprzez opiekę nad młodszymi koleżankami, gotowanie i sprzątnie „spłacają dług wdzięczności” za przywilej mieszkania w Domu dla Dziewcząt Świętego Franciszka. Wszystkich podopiecznych jest 60, a placówka zatrudnia tylko dwójkę pracowników. Fundament pod całą organizację ochronki dają Siostry Sercanki, dwie Boliwijki i dyrektorka, siostra Anna Kurysz z Polski.
Drugi raz mojemu zdziwieniu zabrakło skali, kiedy zajrzałem rano do kuchni podczas śniadania. Na stole – w plastikowej misce – leżał przygotowany do spożycia stos bułek. Otworzyłem jedną z nich i w środku zobaczyłem jedynie trochę margaryny… Oczywiście menu dzieci nie wygląda tak codziennie, ale ogólnie rzecz ujmując dziewczynki jedzą bardzo skromnie. Mogę śmiało powiedzieć, że są na to nawet empiryczne dowody. Bardzo wielu Boliwijczyków jest bowiem otyłych. Bierze się to z ich stylu życia i żywienia. Sport nie jest tu ulubionym hobby, a duża masa ciała dodatkowo podkreśla status społeczny jej posiadacza. Pośród mieszkanek Domu Świętego Franciszka tylko jedną dziewczynkę opisałbym jako otyłą (sądzę jednak, że wygląda tak z powodów genetycznych), a pozostałe w większości są „chude jak szkapy”. Nie piszę tego, aby wzbudzić u Państwa współczucie i może też w ten sposób zwiększyć Waszą hojność. Piszę to raczej z podziwem dla Sióstr Sercanek, które dysponując bardzo skromnymi środkami materialnymi potrafią tak nimi zarządzać, że dzieci nie chodzą ani głodne, ani brudne, ani nie są chore, ani w żaden inny sposób nie są zaniedbane. Żeby lepiej zrozumieć kontekst sytuacji warto wiedzieć, że w „naszym domu dziecka” większość dziewczynek żyje w dużo lepszych warunkach niż miało to miejsce w domach, z których wyszły…
Często pytam siostrę Annę, w jaki sposób dana dziewczynka „się zrekrutowała”. Najwięcej przypadków można sprowadzić do dwóch powodów: gwałty i handel narkotykami. Na przykład w Hogar de Niñas San Francisco mieszkają dwie kuzynki. Ich mamy w bardzo młodym wieku straciły rodziców i poszły na wychowanie do najbliższej rodziny. Jedna z sióstr była regularnie gwałcona przez wujka, a w wieku 15 lat zaszła z nim w ciążę. Mama Abigail* w tym momencie odsiaduje karę więzienia w jednym z krajów Ameryki Południowej za przemyt narkotyków. Natomiast druga z sióstr również urodziła dziecko w bardzo młodym wieku i postanowiła zabić swoją córeczkę karmiąc ją trutką na szczury… Choć minęło już kilka lat od tego zamachu na jej życie, to do dziś mała Marisol ma olbrzymie problemy żołądkowe i trudno ją zachęcić do jedzenia. Mama dziewczynki nie odwiedzała jej w domu dziecka przez dwa lata. Niedawno jednak odnalazła się. Urodziła drugie dziecko, mieszka w peruwiańskiej części Amazonii. Zaczęła obsypywać Marisol drogimi prezentami. Jest więc bardzo prawdopodobne, że pracuje przy produkcji czy handlu narkotykami – to zajęcie to specjalność mieszkańców trudno dostępnych terenów Amazonii.
Historie niektórych dzieci, które tu spotkałem, są bardzo bolesne, czasem wręcz dramatyczne. Mimo to życie w domu dziecka Sióstr Sercanek w Cochabambie wydaje się bardzo normalne. Codziennie rano trwają boje o to, żeby dzieci wstały na czas z łóżek, umyły się, uczesały piękne, gęste i długie włosy, zjadły śniadanie, ubrały się w mundurki szkolne (które są w Boliwii obowiązkowe). Siostra Anna mówi, że dziewczynki bardzo dbają o swój wygląd – w ten sposób ukrywają przed kolegami z klasy swoje miejsce zamieszkania. Po powrocie ze szkoły dziewczyny jedzą obiad, odrabiają lekcje pod okiem zatrudnionych nauczycielek, a przed kolacją odmawiają w kaplicy różaniec. Modlitwa dzieci objętych „Adopcją Miłości” codziennie niesie się do nieba w intencji Padrinos, czyli osób regularnie je wpierających. A po kolacji przychodzi czas na spanie. Jak mówi siostra Anna: „trzeba szybko spać”, bo w nocy, w mieście położonym ponad 2500 m n.p.m. jest po prostu zimno, a w domu nie ma ogrzewania… Ale to już temat na kolejną opowieść o dzieciach z „Adopcji Miłości”.
Z serdecznymi pozdrowieniami z Boliwii
ks. Piotr Chmielecki SCJ
* Wszystkie imiona wymienione w liście zostały zmienione ze względu na ochronę danych osobowych podopiecznych Adopcji Miłości.