25 Lipca Misje
"African time" w Kongu - wywiad z misjonarzem

O afrykańskim poczuciu czasu, tradycyjnym stroju kongijskim oraz o tym, jak zostać prawdziwym mężczyzną w Kongu rozmawiamy z ks. Jakubem Snopkowskim, sercańskim misjonarzem w Demokratycznej Republice Konga. Ksiądz Jakub tłumaczy też, dlaczego Eucharystia w Afryce trwa trzy godziny.


1. Zanim wyjechał Ksiądz do Konga, trzy lata pracował na Ukrainie i trzy w polskiej parafii w Bełchatowie. Kiedy ostatecznie udało się wylądować na Czarnym Lądzie?

12 czerwca 2012 roku wyjechałem do Konga. To był pierwszy dzień odrodzenia kongijsko-afrykańskiego. Byliśmy tam dokładnie o godzinie 19:00. Moją pierwszą placówką, na której pracowałem, było Butembo. Byłem tam z ks. Pawłem Słowikiem, który niestety ze względów zdrowotnych musiał wrócić do Polski w 2014 roku. Na koniec powiedział, że pokazał mi już Kongo, więc powinienem sobie poradzić. Pracowałem tam trzy lata, do 2015 roku, kiedy zacząłem pracę w Kisangani. Pracuję tu już 6 lat. Byłem na dwóch parafiach, na jednej z nich posługiwałem rok, ale prowincjał potrzebował mnie w parafii znajdującej się po drugiej stronie rzeki.

2. Czy mógłby Ksiądz opowiedzieć o różnicach kulturowych? Co było największym szokiem?

Afryka bardzo różni się od tej, którą znamy ze zdjęć. Jako przykład można podać tu słynny „african time”, czyli afrykańskie poczucie czasu. Gdy umawiałem się z kimś na spotkanie o 14:00, to przychodząc na tę godzinę okazywało się, że nikogo jeszcze nie ma. Po piętnastu minutach czekania dzwonię i pytam: "Za ile będziesz?". W odpowiedzi słyszę: "Będę za chwilę", a w rzeczywistości ta osoba jeszcze śpi albo dopiero wyjeżdża. I to jest na porządku dziennym, nie tylko w sytuacjach towarzyskich. Tutejsi księża nie rozpoczynają punktualnie nawet Mszy Świętej. To samo dotyczy biskupów. Muszę przyznać, że sam zaczynam nabierać takich nawyków i wchodzić w ten kongijski rytm. Tylko w Polsce niestety pociągi nie czekają tak jak w Kongo, czego ostatnio doświadczyłem na własnej skórze, przychodząc na peron o kilka minut za późno [śmiech].

3. Co jeszcze było zaskakujące? Tradycje, lokalny ubiór?

Wiele zależy od plemienia, które bardzo różnią się pomiędzy sobą. Gdy byłem w Butembo, tam społeczność była bardziej jednolita. Kisangani to większe skupisko ludności, a więc miejsce o wiele bardziej multikulturowe. To trzecie co do wielkości miasto w Kongu – nieoficjalnie mieszka tu nawet 2,5 miliona mieszkańców. Żyją tu reprezentanci wszystkich grup etnicznych żyjących w Kongu. Panuje duża różnorodność. Część ludzi ubiera się w stroje plemienne, ale możemy spotkać też wiele osób w europejskich strojach.

Tradycyjny afrykański strój w Kongu nazywa się „pani” [w innych krajach najczęściej spotykana nazwa to chitenga, ang. kitenge – to rodzaj kolorowego materiału z charakterystycznymi dla danego regionu wzorami]. Z kwadratowego kawałka „pani” wiąże się spódnicę lub turban na głowie. Najczęściej takie stroje noszą kobiety, mężczyźni zazwyczaj z tego materiału mają uszyte koszule albo spodnie. Kongijski, afrykański strój jest bardzo uroczysty. W nasze, europejskie stroje, Kongijczycy ubierają się raczej na co dzień albo do pracy. W afrykańskich strojach chodzą w niedziele do kościoła lub na specjalne uroczystości, np. dzień kobiet, święto niepodległości, Boże Narodzenie czy Nowy Rok.

4. A czy w Kongu funkcjonuje tradycyjny podział rodziny? Mężczyzna pracuje, a kobieta zajmuje się dziećmi i domem?

Tak, jest bardzo duża różnica między kobietą a mężczyzną. Chociaż teraz coraz więcej kobiet mieszkających w mieście podejmuje prace. Pracują często w sklepach, restauracjach albo szpitalach. Gdy pracowałem na pierwszej parafii w Butembo, to tam tylko mężczyźni pracowali. Kobieta nie miała wiele do powiedzenia.

5. Czyli między wioską a miastem jest mentalna przepaść w tej kwestii?

Tak, ale jak już wspominałem, to wszystko bardzo się między sobą różni w zależności od plemienia. Na wioskach większość mężczyzn wychodzi z założenia, że rolą kobiety jest przede wszystkim rodzenie dzieci. Inna sprawa, że mężczyzna, który jest żonaty z jedną kobietą jest jej bardzo wierny. Nie ma przypadków poligamii. W mieście zdarza się mężczyznom naginać te zasady. W Kongo generalnie nie ma związków poligamicznych, chyba, że jest to uwarunkowane religijnie jak np. u muzułmanów albo wyznawców różnych sekt. Na wiosce panuje mentalność, że kobieta musi rodzić i wychowywać dzieci, przez co mężczyznom brakuje poczucia odpowiedzialności za rodzinę. Jeśli dziecko umrze, to trudno, zawsze można postarać się o kolejne. Jest też tradycja, że ojca uznaje się za prawdziwego mężczyznę dopiero po siódmym dziecku. Warunek jest taki, że musi być siedmioro dzieci z jedną kobietą. Wtedy najstarszy z plemienia przed wszystkimi mieszkańcami wioski uznaje go prawdziwym mężczyzną.

6. Małżeństwa zawierane są w sposób tradycyjny czy popularne są „śluby katolickie”?

W Kongu jest bardzo duży nacisk na zawieranie małżeństwa, dlatego można spotkać wiele rodzajów ślubów – katolickie, muzułmańskie, protestanckie. Teraz, gdy pracuję w mieście, bardzo rzadko mam wesele, ale gdy pracowałem w wiosce, śluby miałem zazwyczaj co tydzień. W 2012 i 2013 roku zdarzało się nawet, że miałem do pięciu ślubów jednego dnia. W ciągu tygodnia był minimum jeden ślub. Tutaj, gdzie jestem teraz, przez 5 lat miałem ich tylko kilka.
Inna sprawa, że w Kongo istnieją trzy stopnie małżeństwa – tradycyjne, religijne i państwowe. Pierwszy stopień to małżeństwo tradycyjne. W tym przypadku problemem jest to, że wiąże się z dużymi kosztami. Mężczyzna musi zapłacić w sposób pieniężny albo materialny rodzinie przyszłej żony. Wiele zależy tu od jego zamożności. Jeśli druga rodzina widzi, że jest biedny, to robią symboliczną listę rzeczy, ale gdy widzą, że jest bogaty, lista jest bardzo długa. Obowiązkiem przy zaręczynach jest przyniesienie dwóch kóz. Jedną daje rodzinie swojej przyszłej żony, a drugą zabija i wszyscy razem ją jedzą. To rodzina chłopaka zaprasza na poczęstunek z okazji zaręczyn. Jeśli chłopak przeszedł ten etap, to zazwyczaj nie ma już problemu ze ślubem, zarówno cywilnym, jak i kościelnym.

7. Czy da się określić, jaki procent stanowią katolicy w Kisangani?

Tak, są prowadzone takie statystyki. Katolicy stanowią większość. Mówi się, że są dwa rodzaje statystyk. W pierwszym rodzaju wyodrębnia się podział na chrześcijan, muzułmanów i innych wyznawców. Chrześcijan jest około 52%, z czego 40-45% to katolicy. 10 do 15% stanowią muzułmanie. Później już są taoiści i inne wyznania wschodnie, to jest około 2-3%. Następne agnostycy i ludzie wierzący w lokalne, ludowe bóstwa.

8. Jaki problem stanowią sekty, czy w Kongu jest ich dużo?

Jest ich bardzo dużo. Najczęściej są to sekty, które wywodzą się z Kościoła katolickiego. Według kongijskiego prawa wystarczy mieć 10 wyznawców i już tworzy się swój kościół. Państwo na to zezwalało zwłaszcza w czasach Mobutu, niestety tak już zostało do dzisiaj. Najczęściej przywódcy takich sekt to ludzie, którzy robią z sekty swój sposób na życie. Budują oni szałasy i szkoły, które dają im pieniądze, ponieważ w Kongo wszystkie szkoły są płatne. W kościołach ludzie dają pieniądze na składkę, chociaż częściej przynoszą dary rolne, takie jak maniok, awokado, banany. Ludzie przynoszą dosłownie wszystko, od wody i oleju po kury, kozy czy świnki morskie. Dlatego właśnie sekty często powstają. Kongijczycy mają duży talent śpiewania i tańczenia, a sekty im to umożliwiają.

9. À propos tańczenia i śpiewania - czy msze w Kongo, podobnie jak w innych rejonach Afryki, także trwają trzy godziny?

Tak, często trwają minimum dwie i pół godziny, bo Eucharystia jest bardzo żywa, wesoła. Sama procesja wejścia to jest już około 5-10 minut, bo do ołtarza idzie się tanecznym krokiem, w akompaniamencie śpiewów. Każda część liturgii ma tam swój komentarz, podczas którego się wstaje, śpiewa i tańczy. Akt pokuty jest takim czasem wyciszenia, ale zaraz po tym jest hymn „Chwała na wysokości”, więc znowu zaczynają się śpiewy i tańce. Podczas liturgii słowa nikt się nie śpieszy. Kazania i czytania są bardzo na spokojnie, w stylu „african time”. Długo trwa też sama składka, zazwyczaj 30-40 minut. U nas jest duży kościół, mamy 1500-2000 osób na mszy. Koszyki na dary są przed ołtarzem, każdy wychodzi z ławki i składa ofiarę osobiście. Bierze się na głowę te banany, kury i idzie do ołtarza, tańcząc i śpiewając.

10. A czy podczas Mszy słychać też jakieś instrumenty?

Tak, używają typowo afrykańskich instrumentów. To są najczęściej bębny albo tam-tamy. W naszej parafii jest jeden dziadek, który przychodzi ze swoim patyczkiem i gra. Mimo ślepoty ma świetne poczucie rytmu. Kobiety często mają też grzechotki. Tak naprawdę wszystko, co robi hałas nadaję się na mszę [śmiech].

Dorota Pośpiech, Jakub Talaga