13 Stycznia
Boże Narodzenie na Ukrainie

W Chersoniu ludzie teraz głodują. Często żołnierze dzielą się z cywilami swoim chlebem, bo jedyna piekarnia w mieście pracuje dla wojska. A cywile muszą sobie „jakoś radzić” - mówi ks. Piotr Chmielecki, który w grudniu zawiózł pomoc humanitarną na Ukrainę.


Za kilka tygodni minie rok otwartej wojny rosyjsko-ukraińskiej. Jako Polacy zachowaliśmy się bohatersko w pierwszych dniach agresji Rosji. Nawet ONZ przyznaje, że takiej sytuacji z przyjęciem uchodźców ludzkość jeszcze nie widziała. Nikogo już dziś nie dziwi, że na ulicy mieszają się języki: polski, ukraiński, rosyjski. Prawdą jest jednak też to, że zaczęły wyrastać między nami mury. Niektóre osoby, które bardzo chętnie pomagały ofiarom wojny w pierwszych dniach po 24 lutego 2022 roku, teraz mówią „nigdy więcej”. I przytaczają przykłady złego zachowania się uchodźców, Ukraińców jeżdżących luksusowymi samochodami po Polsce, czy sprzedawania pomocy humanitarnej w sklepach na Ukrainie. I to wszystko prawda. Ale prawdą jest też to, że wojna trwa, że ludzie giną, i że na Ukrainie pozostali przede wszystkim ci najmniej zaradni życiowo i… patrioci.

Boże Narodzenie na Ukrainie

Na Ukrainę pojechałem w 2022 roku dwa razy. Pierwszy raz na Wielkanoc, a drugi na Boże Narodzenie. Rano 21 grudnia wyjechałem z Rzeszowa busem wyładowanym pomocą: głównie żywnością (mąka, olej, kasza, konserwy). Była tam też odrobina słodyczy i trochę odzieży. Głównymi sponsorami tego wyjazdu (oprócz naszych Darczyńców) byli Darczyńcy niemieckiego Sekretariatu Misyjnego Księży Sercanów. Granicę polsko-ukraińską pokonałem bardzo szybko, nie było kolejek. Około 21:00 dojechałem do celu, czyli Perszotrawieńska, do parafii Księży Sercanów.

Kolejnego dnia rozładowaliśmy część towarów do parafialnego garażu – zostaną zawiezione na wschód kraju, od Iziumu. Do ludzi, którzy żyją tam teraz bez prądu, ogrzewania, czasem też bez jedzenia… Reszta pomocy pojechała do miejscowego centrum wolontariatu. Jego działanie i pomoc są skoncentrowane na uchodźcach wewnętrznych i żołnierzach powołanych do służby, pochodzących z Perszotraweńka. Atmosfera w tym miejscu była zupełnie inna niż w kwietniu. Zaskoczyły mnie zamknięte drzwi. Kiedy je otworzyłem, zobaczyłem w środku moje znajome. Radość spotkania była wielka. W pomieszczeniu było dość dużo rzeczy: artykułów spożywczych i kosmetycznych. Dziewczyny chwaliły się nowymi patentami na pomoc żołnierzom. Najbardziej spodobała mi się przygotowywana przez nie „zupa instant”: ryż, suszone cebula i grzyby plus instrukcja obsługi – jak w warunkach polowych przyrządzić takie danie.

Kolejnego dnia pojechaliśmy z paczkami do uchodźców wewnętrznych. Przynajmniej kilka spotkań było dla mnie bardzo wzruszających. Trudno jest słuchać opowieści ludzi, którzy przez rosyjskie bomby stracili domy. Jedna z odwiedzonych kobiet pokazywała nam nagranie zrobione przez ukraińskiego żołnierza przed jej blokiem w Chersoniu. Rosjanie ostrzelali i spalili ich mieszkania już po tym jak miasto zostało wyzwolone przez armię ukraińską. Nie mają teraz do czego wracać… Niektórzy z obdarowanych płakali chyba tylko dlatego, że doświadczyli bezinteresownej dobroci.

Pomoc na linii frontu

Wiele z towarów, które przywiozłem z Polski pojadą do Iziumu. To miasto na wschodzie Ukrainy, które po zaciętych walkach zostało odbite z rosyjskich rąk. Ksiądz Jan Podobiński, sercański proboszcz z Perszotraweńska, organizuje pomoc również od Ukraińców dla Ukraińców. Bo oprócz darów w Polski zawsze w takim transporcie pomocy jadą ziemniaki, chleb, sało (słonina) oraz różnego rodzaju gotowe dania zamknięte w słoikach, przygotowane przez jego parafian. „W Iziumie korzystamy z pomocy miejscowych wolontariuszy, którzy jadą z nami do domów osób naprawdę biednych. Kiedy zaczęliśmy rozdawać paczki na rynku, to od razu zleciało się wiele różnych osób, ale właśnie dzięki dobrze zorientowanym lokalnym wolontariuszom pomoc trafia we właściwe ręce. Zapraszaliśmy też mieszkańców do wspólnej modlitwy. Zaledwie kilka osób znało Ojcze Nasz… Jadąc przez Izium rozglądałem się za wieżami cerkwi i kościołów. Na trasie przejazdu nie znalazłem ani jednej! W naszych paczkach były też modlitewniki z numerem telefonu do mnie. Trzy osoby, które otrzymały wsparcie, zadzwoniły potem do mnie. Ta nasza pomoc to też takie ewangeliczne sianie” – opowiadał mi ks. Jan.

23 grudnia pojechałem do Irpienia k. Kijowa, gdzie również Księża Sercanie prowadzą parafię. Przez tą podkijowską miejscowość, w marcu, Rosjanie próbowali szturmować Kijów. Przerażający jest widok spalonych i poburzonych bloków. Setki rodzin straciły dach nad głową. Kiedy razem z ks. Andrzejem Olejnikiem SCJ oglądaliśmy zniszczenia wojenne, z głośników rozległ się alarm przeciwlotniczy „UŁŁŁŁŁuuuuu, UŁŁŁŁŁuuuuu…”. I tak na pewno ponad 5 minut. Serce zaczęło mi mocniej bić. Jednak ludzi, którzy byli razem z nami na ulicy zupełnie to nie przestraszyło. Są już przyzwyczajeni. W sumie to nawet nie wiadomo, gdzie uciekać, gdzie jest bezpieczniej…

Wigilia w Kijowie

Kolację wigilijną zjedliśmy razem z Karmelitami z Kijowa. Podczas świętowania duszpasterze rozmawiali przede wszystkim o pasterce. Obawiali się o frekwencję, czy w ich parafianach nie zwycięży strach. W każdej chwili Rosjanie mogą „wyłączyć światło” w Kijowie – zbombardować go. Wigilijny wieczór był jednak bardzo spokojny. Kiedy wchodziliśmy w długiej procesji na rozpoczęcie Mszy Świętej, wzruszyłem się. Boże Narodzenie, piękny śpiew kolędy „Wśród nocnej ciszy” przez scholę i wiernych, przygaszone światła, nieustanne ryzyko ataków rakietowych – to wszystko tworzyło wyjątkową otoczkę przychodzenia Boga do nas.

W pierwszy dzień Bożego Narodzenia wróciłem do Perszotraweńska. Jednym z parafian katolickich jest mój kolega z nowicjatu zakonnego – Aleksander (Sasza). On myśląc o życiu zakonnym przebywał w Polsce około 2 lata. Kiedy zrezygnował z formacji zakonnej i wrócił na Ukrainę, to założył rodzinę. Trzy miesiące temu armia się o niego upomniała – trafił na szkolenie. Na czas Bożego Narodzenia dostał przepustkę. Rozmawialiśmy na przeróżne tematy, ale oczywiście głównie o różnych wymiarach wojny. Dowiedziałem się, że w tym momencie armia ukraińska liczy już 2 miliony ludzi (24 lutego 2022 roku było tylko 300 tys. żołnierzy). Powiedział mi też, że jego nowo powstały batalion miał być już relokowany na wchód Ukrainy, ale zostają jednak pod Żytomierzem. Mają czekać na kolejną ofensywę od strony Białorusi. Podobno Rosjanie czekają tylko na mróz… Rozmawialiśmy również na temat zawarcia układu pokojowego i jego ceny. Sasza i jego żona twierdzą, że pokoju w najbliższych miesiącach nie będzie, dopóki Ukraina nie odzyska wszystkich swoich ziem. „A co, jeśli Amerykanie przestaną dostarczać wam pociski i nie będzie czym strzelać?” – zapytałem. „To żołnierze przejadą do walki partyzanckiej” – dostałem odpowiedź. I prezydent Zełenski dobrze o tym wie. Wie, że nie może w tym momencie siadać do stołu negocjacji z Putinem. Sasza odwiózł mnie na plebanię. Pożegnanie było dla mnie bardzo trudne. Oczywiście wierzę, że się jeszcze spotkamy! Ale wiem też, że wojna ma swoje prawa.

Sytuacja na Ukrainie

A na koniec subiektywna ocena tego, jak ogólnie żyje się dziś na Ukrainie. Zobaczyłem, że zachodnia Ukraina (do Kijowa) funkcjonuje całkiem normalnie. W sklepach można kupić wszystko, a na stacjach benzynowych jest paliwo. Jeśli coś jest problemem, to jest to bieda. Rozmawiałem z pielęgniarką z Lwowa, zapytałem o jej zarobki. Dostaje co miesiąc 12000 hrywien, czyli niecałe 1500 zł. Ceny na Ukrainie są teraz tylko trochę niższe niż w Polsce.

Dalej mamy Kijów – 5 milionowe miasto, nieustannie pod ostrzałem rakietowym. Plan Rosjan na to miasto jest dość widoczny. Chodzi o to, żeby ta masa ludzi opuściła swoje mieszkania. Jak mówi mer Kijowa: jeśli przez trzy dni będzie mróz i jednocześnie nie będzie prądu, to żeby nie dopuścić do rozsadzenia rur wodociągowych, woda zostanie spuszczona. Napełnić ponownie sieć można będzie dopiero na wiosnę. Większość ludzi wróci wtedy na wioski i do małych miast, skąd pochodzą. Ale milion czy dwa ruszy do innych krajów Europy…

A dalej jest wschód Ukrainy. Miejscowości, gdzie jeszcze do niedawna byli Rosjanie albo gdzie nadal toczą się walki. Sasza mówił mi, że w Chersoniu ludzie teraz głodują. Często żołnierze dzielą się z cywilami swoim chlebem, bo jedyna piekarnia w mieście pracuje dla wojska. A cywile muszą sobie „jakoś radzić”.

Mimo wszystko wróciłem z Ukrainy z pozytywnymi doświadczeniami. Przede wszystkim widziałem w Ukraińcach mobilizację, wzajemne wspieranie się. Jest też w nich dużo nadziei na zakończenie wojny i na zwycięstwo. Jest też w nich wiara i przekonanie, że Bóg ich nie opuścił, choć idą teraz ciemną doliną.