09 Maja Misje
Dziwna wojna (na Ukrainie)

Stoimy przed wysokim blokiem w dzielnicy Sałtiwka w Charkowie. Budynkiem zniszczonym od ostrzału rakietowego. Unoszą się kłęby dymu. Łopata koparki przewraca zgliszcza, trwa rozbiórka. Siostra Laura wytłumaczyła ochroniarzowi, że jesteśmy w Polski, że przywieźliśmy pomoc humanitarną. Ten człowiek (który nic od nas nie dostał) ścisnął mi mocno rękę i kilka razy stanowczo powtórzył „Dziękujemy Wam Polacy”.


Specjalnie użyłem tytułu „Dziwna wojna”, żeby przyciągnąć uwagę czytelników. Ale nie chodzi mi tylko o liczbę odsłon artykułu, ale też o oddanie tego, co dzieje się teraz za naszą wschodnią granicą. W kwietniu 2024 roku byłem po raz kolejny na Ukrainie i bez żadnej przesady mogę powiedzieć, że jest tam teraz „dziwnie”.

Oto kilka obrazków. Najpierw z Polski. Dojeżdżam do przejścia granicznego w Budomierzu. Kolejka samochodów ciągnących lawety i czekających na odprawę rozciągnięta była na kilka kilometrów (!). Na Ukrainę jadą często bardzo porozbijane i uszkodzone samochody osobowe z Francji, Niemiec, a nawet z Hiszpanii. Lawetami kierują zazwyczaj młodzi mężczyźni, są ich setki. Rodzi się we mnie pytanie – na jakiej zasadzie bez problemu przekraczają granicę?

Kiedy pierwszy raz w czasie wojny pojechałem na Ukrainę, w kwietniu 2022 roku, wjazd do Kijowa główną drogą był zamknięty. Na przedmieściach były wyraźne ślady ciężkich walk pancernych. Przy drodze stały spalone ciężarówki, cysterny, czołgi. Widać było zawalone domy i fabryki, zdewastowane stacje benzynowe. Przerażające widoki! Dziś nie ma po tym już praktycznie śladu. Prawie wszystko zostało uprzątnięte, naprawione, odbudowane.

Niedawno Rosjanie zbombardowali elektrownię, która dostarczała 80% potrzebnej energii do Charkowa. Odbudowa ma potrwać przynajmniej rok. Ale prąd w Charkowie jest! Wprawdzie nie przez całą dobę, ale zasadniczo jest. Linie przesyłowe pozwalają na kupowanie prądu i transport energii z Rumunii, Polski czy Słowacji. Czasem trudno uwierzyć, że w tym kraju toczy się wojna…

Jednak ona się toczy i niesie ze sobą straszne konsekwencje! Najbardziej przerażają mnie mijane cmentarze i coraz większe pola flag umieszczanych przy grobach. Jeśli przy grobie powiewa niebiesko-żółta flaga to oznacza, że tam leży bohater narodowy, żołnierz poległy na wojnie z Rosją. Przyjeżdżam na Ukrainę dość regularnie, co kilka miesięcy, i za każdym razem zauważam, że tych flag znacząco przybywa…

Przyjechałem kolejny raz z pomocą humanitarną. Tym razem dzięki współpracy z Caritas w Charkowie pojechaliśmy do wsi Tsupiwka, tuż przy rosyjskiej granicy. Zastanawiałem się jak określić w relacjach medialnych odległość od Rosji. Zajrzałem do nawigacji – pokazała 17 km. A że nie lubię „podkręcać historii wojennych”, to powiedziałem do mojego towarzysza, reportażysty, Bożydara: „Uzgodnijmy jedną wersję, że jesteśmy ok. 20 km od granicy”. Ale była to odległość ustalona według drogi. W linii prostej do Rosji było jedynie 10 km. Bożydar uświadomił mi to mówiąc: „Jak leci pocisk, to przecież nie leci po asfalcie, tylko najkrótszą drogą”. Kiedy mi to wyjaśniał usłyszeliśmy salwy artylerii. W tamtym momencie bardzo dosadnie zrozumiałem, że rzeczywiście jesteśmy bardzo blisko frontu!

Wieś Tsupiwka była pod rosyjską okupacją, jednak została wyzwolona na jesieni 2022 roku. Dużą część tamtejszych domów spalono lub zburzono. Wiele budynków jest „poranionych” odłamkami bomb. Szkoła podstawowa została kompletnie zrujnowana. A nieopodal niej stoi mocno uszkodzona cerkiew, praktycznie nowy budynek, wybudowany w 2014 roku. To są widoki, które rozrywają serce. Ale oczywiście najmocniejsze są ludzkie historie. Rozmawialiśmy z panią Anną, opowiedziała kilka obrazów z czasów rosyjskiej okupacji. W marcu 2022 roku przywieziono do wsi chleb – nie mieli już co jeść. Kiedy wracała do domu musiała przejść obok szpaleru rosyjskich żołnierzy, których lufy karabinów były wycelowane w przechodzących. Kończąc ten opis złapała się za brzuch, a w oczach pojawiły się łzy…

Kiedy Ukraińcy odbijali charkowszczyznę, to Rosjanie wygonili mieszkańców ze wsi (można przewrotnie powiedzieć, że uratowali im życie). Z sąsiedniej wioski widzieli tylko dym i płomienie unoszące się nad ich domami. Zapytałem pana Anatolija czy myślał o tym, że nie będzie być może już do czego wracać. Odpowiedział: “Nie, o dom się nie bałem, bałem się tylko o dzieci i wnuki”. Apelował też do nas podniesionym lekko głosem: „Pomagajcie naszym chłopcom (czyt. żołnierzom), bo jeśli my ich tu nie zatrzymamy, to oni przyjdą i do Polski!”. Pan Anatolij prowadzi gospodarstwo warzywnicze. Jego „folie” spłonęły w czasie walk. Jedną z nich udało mu się odbudować. Weszliśmy do środka. Rosły tam tysiące malutkich sadzonek pomidorów, papryki i innych warzyw. Spotkaliśmy też dwie kobiety przy pracy. Było w tym spotkaniu i tych roślinkach dużo nadziei. Wojna wiele zniszczyła, ale człowiek i natura potrafią na nowo wzbudzać życie.

Ludzie, którzy otrzymali naszą pomoc w kółko powtarzali praktycznie tylko dwa zdania: „Dziękujemy, że nie zapominacie o nas” oraz „Niech Bóg da Wam zdrowie”. To są tak szczere słowa i spotkania, że potrafią przyćmić nawet obraz ukraińskiego żołnierza z granicy, który wręcz złośliwie i z uśmiechem na ustach, odesłał naszego busa na koniec kolejki, za kilkadziesiąt samochodów z lawetami… (Wcześniej auta, które przywiozły pomoc humanitarną były przepuszczane poza kolejnością).

W tej wojnie jest wiele sprzeczności, jest wiele rzeczy, które możemy nazwać „dziwnymi”. Jednak dotykając bezpośrednio rzeczywistości wojennej uważam, że powinniśmy wspierać Ukraińców. Szczególnie tych, którzy realnie doświadczyli okrucieństwa wojny. Dlatego w naszym Sekretariacie Misji Zagranicznych nadal zamierzamy przekazywać na Ukrainę pomoc, której organizacja jest możliwa dzięki wsparciu naszych Darczyńców. Dziękujemy!

ks. Piotr Chmielecki SCJ